"Ręka umarlaka" George R.R Martin, John Jos. Miller

"Ręka umarlaka" George R.R Martin, John Jos. Miller

 Tytuł : "Ręka umarlaka"
 Autor : George R.R Martin, John Jos. Miller i inni
 Wydawnictwo : Zysk i S-ka
 Data wydania : 13 listopada 2017
 Liczba stron : 440
 Tytuł oryginału : Dead Man's Hand



 Totalne zaskoczenie


Było to moje pierwsze spotkanie z tym iście komiksowym uniwersum i zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Oczywiście widziałam, że książka sygnowana nazwiskiem Georga R.R Martina musi być arcydziełem jednak nie do końca byłam przekonana do tego jakże dziwacznego dżokerskiego światka. Nawet fakt, że "Ręka umarlaka" to kolejny tom pisanego od lat 80-tych cyklu nie miał wpływu na mój odbiór powieści. Jeśli lubicie science-fiction, książki akcji i postaci rodem z filmów o Avengersach to jak najbardziej polecam. To książka w której bez przerwy coś się dzieje, a barwne postaci nie pozwalają się nudzić. Jeden z lepszych tytułów 2017 roku.

Kiedy zostaje zamordowana Poczwarka, właścicielka Kryształowego Pałacu, ekskluzywnego klubu
dla dżokerów, cały półświatek zamiera. Kto odważył się zmasakrować tę niezwykle szanowaną obywatelkę podziemia? Zagadkę jej śmierci próbuje rozwiązać znany w Nowym Jorku prywatny detektyw Jay Ackroyd oraz natolski morderca i był kochanek Poczwarki- Yeoman. Ich poszukiwania prowadzą wprost na polityczne salony Atlanty i do rezydencji narkotykowych baronów. Szybko się okazuje, że królowa podziemia miała wielu wrogów, którzy życzyli jej śmierci.

Uwielbiam komiksowe scenerie za ich koloryt, nasycenie i fakt ile wyobraźni i pracy trzeba było włożyć by zbudować całe uniwersum z galerią indywidualnych postaci. Zawsze z zaciekawieniem chodzę do kina na wszelkiego rodzaju produkcje z superbohaterami. Muszę przyznać, że z książkami jest odwrotnie. Raczej trzymam się tego co znane i lubiane bojąc się rozczarowania. Szczególnie jeśli książka jest pracą zbiorową kilku autorów, wtedy zawsze podchodzę do niej sceptycznie bojąc się, że pomimo dobrych chęci z pozornie odrębnych kawałków nie udało się utworzyć spójnej całości. Przyznam szczerze, że po "Rękę umarlaka" sięgnęłam tylko i wyłącznie przez nazwisko Georga R.R Martina wytłuszczone drukowanymi literami na okładce książki. Innych autorów, wstyd się przyznać, nie znałam (choć z pewnością to nadrobię), jakież było moje zdziwienie jak z ostatnich stron książki dowiedziałam się, że tylko niewielka liczba postaci ( i to niekoniecznie tych najlepszych) została wykreowana przez tego znanego pisarza. 
Teraz, świeżo po przeczytaniu książki, muszę przyznać że niepotrzebnie omijałam wcześniejsze tomy, choć kilka z nich miałam na swojej półce. Świat dżokerów jest cudowny, niesamowity i cechuje go taki koloryt, że nie musimy używać własnej wyobraźni gdyż wszystko dostajemy podane na tacy. 

Fabuła, choć jej kanwą jest zwykłe morderstwo, jest tak dopracowana, że pozazdrościć jej mogą najwięksi pisarze kryminałów czy powieści sensacyjnych. Miejscami pudełkowa, miejscami otwarta, jest pełna zwrotów akcji i ślepych zaułków. Autorzy wpadli na genialny pomysł by poprowadzić ją dwutorowo- raz śledzimy losy Ackroyda raz Yeomana, i te dwa odrębne wątki uzupełniają się w tak doskonały sposób, że nie dostajemy powtórzeń i retrospekcji. Punkty styczne spajają całość w dzieło idealne, które czyta się tak szybko, że czytelnik nie zdaje sobie sprawy z upływającego czasu. To wrażenie potęguje również fakt odpowiedniego nasycenia fabuły. Mamy tutaj wątki polityczne, narkotykowych baronów oraz Ti Malice, istotę jak by nie z tego świata, karmiącą się uczuciami innych. 

To właśnie galeria postaci jest zapewne największym plusem tej książki. Jak napisałam wyżej było to moje pierwsze spotkanie z tym uniwersum i muszę przyznać, że czasami czułam się zagubiona gdyż nie do końca wiedziałam z czym lub z kim mam do czynienia. Dżokerzy i natole, asy i dzikie karty? Kim oni są? Co sprawiło, że ze zwykłych ludzi stali się mutantami o przeróżnych cechach nadprzyrodzonych? Autorzy postanowili nie odwoływać się do poprzednich tomów i tłumaczyć czytelnikowi tego co było "w poprzednich odcinkach". Z jednej strony powodowało to niezrozumienie z drugiej zmotywowało mnie do tego by koniecznie sięgnąć po kolejne tomy i dowiedzieć się co spowodowało, że ludzie przekształcili się we wszechmocnych potworów. Co spowodowało, że z jednych została sama skóra przyczepiona do szkieletu, drudzy dostali moc przenoszenia innych na drugi koniec świata a jeszcze inni potrafili czytać w myślach. Prawda, że zapowiada się ciekawie? Jeszcze dodać do tego dużą dawkę humoru i pędzącą na łeb na szyję fabułę i dostaniemy przepis na kompletne dzieło, które dostarczy przyjemności nie tylko fanom gatunku.
Muszę przyznać, że "Ręka umarlaka" to bardzo dobra książka, z postaciami których nie da się nie polubić, z miejscami które, choć mroczne, cechuje magnetyzm przyciągający czytelników. Poznajemy Nowy Jork z innej strony, miasto pełne cudów i potworów, które choć straszne często mają dobre serce. Powieść Martina i jego kolegów to powieść z wyższej półki tego gatunku, której nie można ominąć w księgarni i pójść dalej bo jeśli tak zrobimy to zostawimy za sobą coś co mogłoby rozwinąć i pobudzić naszą wyobraźnię. Gorąco polecam a sama sięgam po poprzednie tomy.



Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


"Dziewczyny z Roanoke" Amy Engel

"Dziewczyny z Roanoke" Amy Engel

 Tytuł : "Dziewczyny z Roanoke"
 Autor : Amy Engel
 Wydawnictwo : Czarna Owca
 Data wydania : 22 listopada 2017
 Liczba stron : 352
 Tytuł oryginału : The Roanoke Girls



 Schemat zbrodni


"Dziewczyny z Roanoke" wszystkie ciemnowłose, wszystkie wyjątkowo piękne. Pokolenie po
pokoleniu skrywają przerażający sekret, który nie pozwala im długo cieszyć się życiem. Czy jest to recepta na znakomity, trzymający w napięciu thriller? Z pewnością jest to książka, od której nie sposób się oderwać. Typowa pozycja na jedno posiedzenie do białego rana. Jednak czy powodem tego, że lektura jest aż tak wciągająca jest sam prosty i lekki styl autorki czy może niezwykle popularny w ostatnich czasach temat głównego wątku powieści czyli molestowanie seksualne? Sprawdźcie sami.

Po samobójczej śmierci matki, szesnastoletnia Laney opuszcza Nowy York, gdzie spędziła całe dotychczasowe życie, i przyjeżdża do Osage Flat, małej miejscowości w Kansas, by zamieszkać wraz z nigdy nie widzianymi dziadkami. Na miejscu poznaje swoją kuzynkę i zarazem rówieśniczkę Allegrę i z miejsca łączy je silna więź. Wraz z biegiem czasu dziewczyna poznaje jednak przerażający sekret, który skrywają mury wielkiej, położonej wśród pól pszenicy posiadłości. Przerażona postanawia uciec z tego przeklętego miejsca i już nigdy tam nie wracać.
Los jednak chciał inaczej. 15 lat później Lane odbiera telefon od zrozpaczonego dziadka, który informuje ją, że Allegra zniknęła. Dziewczyna postanawia wrócić do Kansas by pomóc w poszukiwaniach kuzynki. 

Przyznam szczerze, że rzadko zdarza mi się sięgać po książki, których autorzy już na samym wstępie zdradzają nam cały sekret wokół którego będzie kręciła się oś fabuły. Oczywiście kim jest morderca, co uważniejsi czytelnicy, zorientują się mniej więcej w połowie książki, jednak o sekrecie Roanoke usłyszymy już w trakcie kilku pierwszych dialogów. Byłam bardzo zaskoczona jak te słowa wypłynęły z ust naszej głównej bohaterki a zarazem narratorki, 26 letniej Lane. Sekretem Roanoke jest dysfunkcyjna rodzina, w której młode dziewczyny przeżywają koszmar, jakim jest molestowanie seksualne. Jednak kto jest sprawcą a kto ofiarą pozostawię w tajemnicy by nie odbierać przyjemności z lektury. 
Muszę przyznać, że temat wykorzystywania seksualnego, molestowania czy więzienia jest ostatnio niezwykle popularnym motywem w literaturze i filmie. Niesamowity sukces  V.C Andrews zapoczątkował falę książek o podobnej tematyce. Również w powieści Amy Engel widzimy inspirację prozą kontrowersyjnej amerykanki. "Dziewczyny z Roanoke" czerpały z "Kwiatów na poddaszu" pełnymi garściami. 
Ze względu na fakt, że tematyka powieści, nie jest niczym nowym, możemy się spodziewać, że książka będzie niezwykle przewidywalna, monotematyczna i schematyczna zarazem. I niestety okazuje się to prawdą. Schematyczni są bohaterowie : skrzywdzona przez los, nie potrafiąca się odnaleźć w realnym świecie Lane, przyjaciel rodziny a zarazem stróż prawa, który nie zdaje sobie sprawy co się dzieje za murami posiadłości i miłość z dzieciństwa. Wszystko to już było, co najwyżej zmieniły się okoliczności i proporcje. Realności książce odebrał fakt, że choć nasza główna bohaterka spędziła w Osage Flats tylko trzy miesiące to wydawać by się mogło, że w przeciągu dziesięciu lat kompletnie nic się tam nie zmieniło. Każdy pamięta obcą nastolatkę, ba nazywają się jej przyjaciółmi. Ale jak można być przyjacielem czy nawet miłością kogoś, kogo widziało się raptem parę dni kilkanaście lat wcześniej? Niestety tutaj w Osage Flats czas stanął w miejscu, podobnie jak błędne koło wydarzeń. 

Pomimo przewidywalności i faktu, że nasi bohaterowie bardziej pasują do literatury new adult niż do thrillera psychologicznego, w tej książce jest coś co sprawia, że czytelnik nie może jej odłożyć na półkę. Do końca czytamy o dziewczynach z Roanoke, z których każda dostała czas na opowiedzenie własnej historii. Szkoda, że tego czasu było tak mało, by dogłębnie zanalizować życie każdej z nich. Te które odeszły, zostały zamordowane czy popełniły samobójstwo są tylko tłem dla rozgrywających się w teraźniejszości zdarzeń, jednak to właśnie owo tło sprawia, że książkę cechuje mroczny klimat, a czytelnikowi ciarki przechodzą po plecach. Książkę cechuje również styl, który sprawia, że przewracamy parę stron na minutę. Zdania same się czytają, język jest prosty, czasem zbyt nastoletni. 

Ciężko jest mi zrecenzować tę książkę. Z jednej strony dostałam tutaj powielony schemat ze słabym zakończeniem, które przewidziałam już gdzieś w okolicach 100 strony. Już nawet nie pamiętam czy to ja się domyśliłam czy zdradziła mi to nasza główna bohaterka. Z drugiej strony czy można zbytnio krytykować książkę, przy której miło spędziło się wigilijną noc i która dostarczyła sporą dawkę wrażeń? Uważam, że proza Amy Engel ma w sobie potencjał i choć "dziewczyny z Roanoke" to powieść jakich wiele to autorka zasługuje na to by zostać usłyszaną. 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



"Przedziwna śmierć Europy" Douglas Murray

"Przedziwna śmierć Europy" Douglas Murray

 Tytuł : "Przedziwna śmierć Europy"
 Autor : Douglas Murray
 Wydawnictwo : Zysk i S-ka
 Data wydania : 13 listopada 2017
 Liczba stron : 434
 Tytuł oryginału : The Strange Death of Europe : Immigration, Identity, Islam



 Pora na ocalenie


Pewnie większość osób, którym rzuci się w oczy tytuł tej książki, z niedowierzaniem uniesie brew, sceptykom drgną również kąciki ust. Fani i propagatorzy teorii spiskowych są wśród nas od setek lat a ich rewelacje nie raz wzburzyły krew u bardziej racjonalnych obywateli. Jednak tym razem jest inaczej. Książka Douglasa Murraya to nie wyssane z palca czarnowidztwo tylko dogłębna analiza europejskiej sytuacji społeczno-ekonomicznej na przestrzeni dziejów. Czytając tę książkę zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Mieszkańcy Polski nie odczuwają tego aż tak dobitnie, jednak ja mieszkająca od 10 lat poza granicami mojego kraju, widzę otaczające mnie skutki migracji, zarówno te pozytywne jak i te zatrważające i widzę zbliżającą się katastrofę. Przypuszczam, że nie znajdzie się czytelnik, który po przeczytaniu tej książki, nie poczuje się co najmniej zaniepokojony. To ważna lektura dla obywateli zarówno Europy jak i świata. 

Już po przeczytaniu pierwszych kilkudziesięciu stron wiedziałam, że zrecenzowanie tej książki będzie zajęciem iście karkołomnym, ciężko jest recenzować podręczniki (a to jest lektura obowiązkowa), a zresztą czy to w ogóle ma jakikolwiek sens? W tym przypadku mamy do czynienia z dogłębną i kompletną analizą historii migracji do Europy w przeciągu ostatnich dziesięcioleci. Na samym wstępie autor wspomina o zarobkowej migracji po zakończeniu I Wojny Światowej. W wyniku działań wojennych zginęło tak wielu ludzi, że w Europie zabrakło rąk do pracy. Rządy krajów naszego kontynentu zwróciły się o pomoc do przyjacielskich państw muzułmańskich (Turcja) oraz postkolonialnych (Maroko,Algieria,Indie) o pomoc. Tym oto sposobem do Europy przyjechało tysiące ludzi gotowych podjąć pracę. Miało to być rozwiązanie tymczasowe dlatego nikt z elit rządzących nie zatroszczył się o odpowiednie przepisy mające regulować politykę migracyjną. Temat ten był omijany przez lata, by dopiero podczas kryzysu migracyjnego w 2015 politycy sobie o nim przypomnieli. Rozwiązanie tymczasowe przyniosło długoterminowe problemy, z którymi nasze społeczeństwo nie potrafi się zmierzyć.
Do Europy zaczęły napływać fale emigrantów zarówno z krajów objętych wojną jak i tych w których nie prowadzone są działanie wojenne, a czynnikiem zmuszającym ludzi do opuszczenia ojczyzny jest niska stopa życiowa. 
W swojej książce Murray otwiera nam oczy na fakt do czego doprowadziła bezmyślna i beztroska polityka emigracyjna. Opisuje dlaczego Europa stała się łakomym kąskiem dla emigrantów całego świata, jak łatwo jest się tu dostać i jak łatwo żyć przy minimalnym wkładzie własnym. Europa stała się kontynentem pomocy socjalnej, wielkim schroniskiem świata, które ma wiecznie otwarte drzwi. Jednak otwierając te drzwi ówcześni politycy nie wzięli pod uwagę profilu kulturowego i wyznaniowego pukających w nie imigrantów. Autor przekonuje, że migracja sama w sobie nie jest zła, jednak musi odbywać się w ściśle określonych ramach, których w tym przypadku zabrakło. Zapomniano o procesie asymilacji i integracji tworząc swoiste getta ludzi dla których kultura zachodu jest, była i będzie obca. Dodając do tego niską stopę urodzeń rdzennych mieszkańców naszego kontynentu i wysoką przybyszów stworzyliśmy doskonałe warunki do powolnego wymierania dawnych społeczeństw. Zaczęło się od religii, potem okulała sztuka, teraz kolej na naszą osobowość i kulturę a wreszcie na nas samych, którzy wchłonięci zostaniemy przez przybyszów z zewnątrz. To się już dzieje. W niektórych miastach na terenie Wielkiej Brytanii odsetek ludzi wyznających islam jest większy niż wszystkich innych religii razem wziętych. I z roku na rok trwa tendencja zwyżkowa. 

Autor krytykuje polityków, takich jak Angela Merkel, za zbytnią niefrasobliwość i przyjęcie milionów prawdziwych i domniemanych  uchodźców i to tylko na przestrzeni kilku lat. Otwarto drzwi, witano tych ludzi z otwartymi ramionami, obiecywano miejsca pracy jednak nikt nie wpadł na pomysł by emigrację uregulować prawnie. Politycy wychodzili z błędnego założenia, że przyjezdni stawiając stopę na kontynencie europejskim z miejsca stają się Europejczykami wyznającymi wartości zachodnie i szanującymi liberalną kulturę. Tak się jednak nie stało. Zaprosiliśmy do siebie ludzi, których wiara jest zupełnie różna od naszej co często prowadzi do konfliktów i alienacji. Jednak nie wszyscy mieli klapki na oczach. Niektóre środowiska starały się pokazać światu, że Europa ma problem z emigrantami. Jednak nikt nie chciał ich słuchać, dorobiono im gębę rasistów i nazistów, często karano więzieniem. Policja do tej pory boi się interweniować na terenach zdominowanych przez ludność muzułmańską, gdzie atakowane są nawet karetki pogotowia ratunkowego. Przez dziesięciolecia otoczony murem milczenia był temat nielegalnego (a jednak spotykanego) w Europie obrzezania kobiet czy gwałtów na młodych dziewczynkach w miastach północnej Anglii. Czy to nadal jest ojczyzna wolności słowa? Czy Europejczycy boją się naszych migrantów i ze strachu przed konsekwencjami chowają głowy w piasek?
"Przedziwna śmierć Europy" to ważna i niezwykle dzisiejsza książka, którą powinien przeczytać każdy kto choć troszkę martwi się losem naszego starego kontynentu. To głęboka analiza wpływu migracji na nasze społeczeństwo, w której autor pokazał jakie tragiczne konsekwencje może mieć brak logicznej i twardej polityki emigracyjnej. Douglas Murray nie tylko komentuje i przedstawia swoje spostrzeżenia, daje nam również odpowiedzi i rady, gdyż jeszcze nie jest za późno na ocalenie. To napisana ciekawym językiem i podana w przystępnej formie pigułka historii naszego kontynentu. Polecam z całego serca. 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania tej książki serdecznie dziękuję : 



"Chłopiec ze sniegu" Chloe Mayer

"Chłopiec ze sniegu" Chloe Mayer

 Tytuł : "Chłopiec ze śniegu"
 Autor : Chloe Mayer
 Wydawnictwo : Czarna Owca
 Data wydania : 22 listopada 2017
 Liczka stron : 368
 Tytuł oryginału : The Boy Made Of Snow


 Magia wojny


Jest to jedna z ostatnich książek jakie dane było mi przeczytać w tym roku i bardzo się cieszę, że 2017 na sam koniec tak pozytywnie mnie zaskoczył. Z pewnością "Chłopiec ze śniegu" jest jedną z najbardziej wzruszających i wyciskających łzy z oczu książek jakie czytałam. Choć jest wiele powieści, których akcja toczy się w czasach drugiej wojny światowej, książka ta ze względu na postać głównego bohatera, którym jest dziewięcioletni chłopiec, należy do tych wyjątkowych, od których nie sposób się oderwać. Więc jeśli nie macie jeszcze odpowiedniego prezentu świątecznego dla bliskiej osoby, ta pozycja na pewno spełni nawet największe wymagania.

Rok 1944, mała miejscowość Bambury w hrabstwie Kent. Młoda kobieta, Annabel wraz ze swoim synkiem Danielem czeka na powrót walczącego na froncie męża. Pewnego dnia przez okno w kuchni Annabel widzi pochód niemieckich jeńców wojennych, zmierzających  do nowo powstałego obozu jenieckiego. Obóz ten znajduje się na pobliskiej famie starego Dawsona. Z początku kobieta obawia się, że spokojna do tej pory miejscowość pod wpływem "nazistów" zmieni się w miejsce niebezpieczne. Z drugiej strony jest ciekawa kim są i jak wyglądają schwytani niemieccy żołnierze. Pod pretekstem kupna drewna na opał wraz z synem udają się na farmą. Chłopak, żyjący w wymyślonym świecie baśni, również jest ciekawy tych bajkowych "istot" z kontynentu.

Książek których akcja toczy się podczas II Wojny Światowej jest bez liku. Jedne lepsze, inne gorsze, jednak jedno jest pewne- każda z nich znajdzie swoich fanów i czytelników, większość chwyta za serce, a niektóre, szczególnie te opowiadające historie prawdziwe, zapadają w pamięć na długie lata. Choć tematyka wojenna nie jest mi obca jeszcze nigdy nie czytałam książki tak różniącej się od swoich braci z tego gatunku. Co ją tak wyróżnia? Po pierwsze postać naszego głównego bohatera a zarazem narratora. Jest nim dziewięcioletni chłopiec, który żyje na granicy jawy i snu, baśni i rzeczywistości. Kolejną rzeczą jest miejsce akcji. Przywykłam, że historie wojenne dzieją się tuż za linią frontu, w krajach objętych wojenną zawieruchą lub w tych pod okupacją. Anglia, choć jej żołnierze brali udział w działaniach wojennych, nie była miejscem przez które przechodziła główna linia frontu. Choć dotknięta bombardowaniami linia brzegowa została zniszczona, tak w miastach i miasteczkach w głębi kraju żyło się całkiem spokojnie, choć i tutaj wprowadzony został system kartkowy ze względu na niedobór żywności. Powstanie obozu jenieckiego w Bambury, dla mieszkańców tej miejscowości, było najpewniej jedyną oznaką toczącej się wojny z jaką mieli okazję się zetknąć. Oprócz nie powracających z frontu bliskich, którzy zginęli lub trafili do lazaretów. 
Było dla mnie czymś nowym czytać o wojnie, czuć ją w powietrzu, a jednocześnie wdychać zapach latach i słuchać o historii, która dla niektórych naszych bohaterów jest początkiem czegoś nowego. To tak jak by znaleźć ognisko w środku mrocznego lasu. Ognisko radości. 

Nasza książka wprost przesiąknięta jest bajkowością i magią. Widzimy to już na początku każdego rozdziału w specjalnie przygotowanych didaskaliach (choć często oprócz wprowadzenia nas w klimat nie mają one bezpośredniego połączenia z opowiadaną historią). Nasz główny bohater ma niesamowitą zdolność, przynależną tylko dzieciom, która pozwala mu się przemieszczać pomiędzy światami : tym rzeczywistym i tym który stworzyła jego wyobraźnia. Tworzy to ciekawą mozaikę i sprawia, że książka robi się tym bardziej wyjątkowa. Wierzę, że w każdym z nas jest coś z dziecka, dlatego, choć często boimy się do tego przyznać, czytanie baśni nas fascynuje i cofa do czasów dzieciństwa. Tutaj wyraźnie widać fascynację autorki bajkami dla dzieci, tymi mrocznymi w stylu "Królowej Śniegu". 

Akcja "Chłopca ze śniegu" rozkręca się powoli, choć w tym przypadku jest to najlepsze rozwiązanie, gdyż daje nam wgląd w psychikę naszych głównych bohaterów. Mogłoby się wydawać, że wolne tempo akcji sprawi, że książka stanie się nudna, jednak w tym przypadku autorka ominęła czyhającą pułapkę wprowadzając subtelne zwroty akcji i ciekawe postaci. Wszystko ma tutaj ręce i nogi. Widać wyraźny i wspaniale dopracowany pomysł na fabułę. Również zakończenie jest zaskakujące i zadowoli nawet najbardziej wybrednych czytelników. 

Czy to znaczy, że książka nie ma żadnych wad i pierwszy raz dam 10 gwiazdek? Otóż niestety nie, choć nie wiem czy nie szukałam tych wad zbyt usilnie, z lupą w ręku. Jedynym mankamentem, którego się dopatrzyłam jest język narracji. Z jednej strony mamy do czynienia z narracją pierwszoplanową, której głosu użycza Daniel, z drugiej za pomocą wszystko wiedzącego narratora poznajemy myśli jego matki. Sprawia to, że mamy do czynienia z wielością powtórzeń, a na domiar złego wydaje mi się, że autorka miała problemy z rozszyfrowaniem umysłu swojego małego bohatera. Poznajemy chłopca, który z jednej strony obraca się w świecie fantazji, i wydaje się być nieco "niedorozwinięty" na tle swoich rówieśników, a z drugiej cechuje go niezwykły pragmatyzm i celowość - cechy jeszcze niedostępne dla ludzi w tak młodym wieku. Sprawia to, że Daniel momentami staje się niewiarygodny. 

"Chłopiec ze śniegu" to piękna opowieść, która zabierze was nie tylko w czasy II Wojny Światowej. Ta książka to okno na bajkowy świat, w którym nie zabraknie mężnych drwali, złych wróżek i czyhających na niegrzeczne dzieci diabłów. To słodko-gorzka opowieść o tym, że zawsze warto mieć nadzieję. Ciekawy debiut literacki, wywołujący wiele skrajnych emocji : od niedowierzania i fascynacji po zgrozę i odrazę. Gorąco polecam i czekam na więcej.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


"Until November" Aurora Rose Reynolds

"Until November" Aurora Rose Reynolds

 Tytuł : "Until November"
 Autor : Aurora Rose Reynolds
 Wydawnictwo: Editio Red, Grupa Helion SA
 Data wydania : 6 października 2017
 Liczba stron : 210
 Tytuł oryginału : Until November


 Inne zdanie



Powieści new adult, erotyczne oraz wszelkiego rodzaju romanse nie są gatunkami po które sięgam najchętniej. Wstyd się przyznać, że trylogia Graya czy "pięciokąt" Crossa są dla mnie nadal lądem nieodkrytym. Jednak jak na recenzenta przystało postanowiłam poszerzyć swoje horyzonty. Akurat dobrze się złożyło, bo wydawnictwo Editio przesłało mi egzemplarz "Until November". I tak oto rozpoczęła się moja przygoda z nowym dla mnie gatunkiem.Czy udana? Czytajcie a się dowiecie.

November wraz z matką całe swoje dotychczasowe życie spędziła w Nowym Yorku. To tu skończyła
szkołę i studia, tutaj znalazła pierwszą pracę i pierwszego narzeczonego. To również w tym wielkim mieście została napadnięta i pobita prawie na śmierć. To właśnie ta tragiczna napaść zaważyła na decyzji młodej dziewczyny o wyjeździe do Tennessee gdzie mieszka jej ojciec i jego rodzina.
Podczas pierwszego dnia w nowej pracy November poznaje przystojnego Ashera, który z początku nie robi na niej dobrego wrażenia. Jednak niechęć szybko ustępuje fascynacji. Kiedy ktoś włamuje się do mieszkania November, ta przeprowadza się do domu młodego mężczyzny, który bardzo trudno będzie jej opuścić. 

Ciągle się zastanawiam z jakim gatunkiem powieści mam do czynienia. Niby nie jest to typowy romans, choć widać tutaj schemat iście harlequinowy, jednak nie jest to również typowa młodzieżówka czy książka obyczajowa. Można śmiało stwierdzić, że "Until November" to kobiecy mix gatunkowy, w którym nie zabrakło dozy erotyki czy nawet odrobiny suspensu. Myślę, że każda typowa kobieta znajdzie w tej książce coś dla siebie. Dla tych, które lubią słodko-gorzkie romansy mamy wątek miłości od pierwszego wrażenia, z kolei dla fanek mocniejszych wrażeń autorka serwuje nam brutalny język i wątek kryminalny. Przyznam, że takie połączenie gatunków wyszło na korzyść książki. Dzięki temu nie jest zbyt banalna i ckliwa, czyli taka z jaką kojarzyły mi się typowe romanse. Jednak to jest pierwszy i ostatni plus jaki dostrzegłam czytając tę powieść. 

Aurora Rose Raynolds, amerykańska pisarka, nie jest niedoświadczonym gryzipiórkiem a "Until November" niestety nie jest debiutem literackim. Dlaczego piszę niestety? Ponieważ boję się jak musiało brzmieć pierwsze "dzieło" autorki, skoro któraś kolejna książka jest warsztatowym bublem, który niestety bardzo ciężko się czyta. W mojej pracy zdarzyło mi się przeglądać opowiadania młodych twórców (nastolatków) i muszę przyznać, że większość czytanych przeze mnie prac była lepsza zarówno pod względem stylistycznym jak i merytorycznym niż książka amerykanki. "Until November" to nie tylko prosty, uliczny, wręcz ociekający wulgaryzmami język, to również książka pisana na kolanie, w pośpiechu. To opowiadanie, które dałoby się zmieścić w paru kolumnach gazety. Jest tutaj przewidywalnie, schematycznie. Powtórzenia wieją nudą, wydarzenia są małe realistyczne a nasi bohaterowie denerwujący i przerysowani. A może amerykanie właśnie tacy są? Jednak szczerze w to wątpię.

Skupmy się chwilkę na naszych głównych postaciach. Zacznijmy od November, dziewczyny której matka uwiodła narzeczonego, a ta bez większych problemów jej przebaczyła. I taka właśnie jest nasza heroina, zbyt szybko się poddaje, daje sobą manipulować, nie potrafi walczyć o swoje. Jest nijaka i nudna. Po tragicznym wydarzeniu jakie spotkało ją w Nowym Yorku, kiedy normalną rzeczą byłoby unikanie brutalnych mężczyzn ze względu na traumę, dziewczyna ładuje się w związek z barbarzyńcą, który co robi na pierwszej rance? Porywa ją. Kompletny brak realizmu. Nie dość, że zostaje uprowadzona to jeszcze jej wybranek kompletnie ją ubezwłasnowolnia, odziera z szacunku do samej siebie a dialogi w stylu "Masz ochotę na mnie czy na mojego ku..sa" powodują, że żal to wszystko czytać. 
Nasz główny bohater Asher jest ni mniej ni więc tylko troglodytą, którego podejście do kobiet jest przedmiotowe i szowinistyczne. Kobiety to zabawki, które służą albo do miłego spędzania czasu w łóżku albo, w przypadku tej jedynej, płodzenia dzieci. Kobieta Ashera jest istotą ubezwłasnowolnioną, która musi pytać o pozwolenie gdy chce wyjść na kawę. A nie daj boże ktoś ją przyuważy jak rozmawia z innym mężczyzną? Awantura gwarantowana. Ta zazdrość Ashera i jego wszechobecne i niepotrzebne wulgaryzmy były tak irytujące, że dziękuję mojej wrodzonej cierpliwości że udało mi się doczytać tę książkę do końca.

"Until November" to niewielkich rozmiarów powieść, która może się spodobać czytelniczkom typowej kobiecej literatury. Wiem, że moja recenzja jest dość krytyczna jednak odzwierciedla ona tylko moje zdanie, które raczej odstaje od opinii ogółu. Dobre noty na Goodreads.com czy Lubimyczytac.pl świadczą o tym, że książka, i co za tym idzie cały cykl, już zdobył grono wiernych czytelniczek. Zapraszam więc do lektury by i wy byście mogły wyrobić sobie własną opinię. 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



"Pachinko" Min Jin Lee

"Pachinko" Min Jin Lee

Tytuł : "Pachinko"
Autor : Min Jin Lee
Wydawnictwo : Czarna Owca
Data wydania : wrzesień 2017
Liczba stron : 576
Tytuł oryginału : Pachinko 



 Nieznana historia pewnego narodu



Jak dobrze wiecie uwielbiam sagi historyczne, a te których akcja rozgrywa się na dalekim wschodzie, ze względu na swoją egzotykę, wprost skradły moje serce. Przyznam, że jeszcze nigdy nie spotkałam się z książką, która by opowiadała o losach Koreańczyków w czasach okupacji japońskiej. Wstyd się przyznać, że wojna koreańsko-japońska jest dla mnie carte blanche. Ignorancja aż boli. Tym bardziej jestem zadowolona z faktu przeczytania tej powieść, dostarczyła rozrywki i zapoznała z kawałkiem współczesnej historii. Jest to wartościowa, dobrze napisana saga opowiadająca o czteropokoleniowej rodzinie, która zachwyci nawet najbardziej wymagających czytelników. 

Sunja, córka syna rybaka, kulawego mężczyzny z zajęczą wargą i właścicielki "pensjonatu" dla ubogich , podczas wizyty na targu poznaje bogatego mężczyznę Hansu. Zauroczona dziewczyna nie myśli o konsekwencjach i całkowicie oddaje się swojemu wybrankowi. Kiedy zachodzi w ciążę dowiaduje się, że jej kochanek ma w Japonii żonę i trzy córki. Oszukana kobieta informuje wielbiciela że nigdy nie będą razem i wraca do domu rodzinnego gdzie postanawia urodzić dziecko, nawet jej rodzona matka nie dowiaduje się kto jest jego ojcem. Pewnego dnia u progu pensjonatu pojawia się Isak- chrześcijański pastor z zamożnej rodziny. Mężczyzna kierując się miłosierdziem i wdzięcznością za wyleczenie z ciężkiej choroby postanawia poślubić dziewczynę i zaadoptować jeszcze nienarodzone dziecko. Już po ślubie wyjeżdżają do Japonii gdzie na Isaka czeka własny Kościół i brat z żoną u którego będą mieszkali. 

Ta książka posiada wszystko co powinno charakteryzować udaną powieść historyczno-obyczajową :
realistyczne i wiernie oddane tło historyczne, ciekawych głównych bohaterów oraz zachowany porządek fabularny. Tak naprawdę mamy tutaj do czynienia z dwoma opowieściami : pierwszy to wojna japońsko-koreańska oraz jej konsekwencje, druga opowiada o losach wielopokoleniowej rodziny w czasie i przestrzeni. Temat okupacji półwyspu koreańskiego nie jest szeroko poruszany na lekcjach historii powszechnej. Zastanawia was pewnie dlaczego. Mimo usilnych starań cesarza Gojonga i jego syna, Korea w 1910 roku trafiła pod skrzydła japońskiej okupacji, z której wydostała się dopiero po 35 latach. W tych latach zbyt dużo działo się w Europie i Stanach Zjednoczonych, dlatego lekcje historii okrojone zostały do dwóch wojen światowych rozgrywających się na terytorium naszego kontynentu. I właśnie dlatego takie książki są niezwykle ważne- pozwalają nam poszerzyć wiedzę. Po wcieleniu cesarstwa koreańskiego do Japonii wszelka działalność polityczna została zakazana i rozpoczął się powolny proces japonizacji. Represjom poddano koreańską kulturę i tradycję. Wielu obywateli Korei musiało opuszczać swoje domu i wyjeżdżać do Japonii w pogoni za pracą. Panowała bieda i ubóstwo. Gospodarka została zdewastowana, elity wypędzone. Autorka w szczegółowy i przystępny sposób nam o tym opowiada.
Druga historia to losy naszej rodziny. Choć akcja książki rozpoczyna się w Korei bardzo szybko wraz z naszymi bohaterami przenosimy się do Japonii, do Osaki. To właśnie tutaj, w getcie, pośród brudu, żyjąc razem ze zwierzętami, będąc traktowanymi jak ludzie gorszej kategorii na świat przychodzą synowi Sunji oraz jej wnuki. Autorka z niezwykłą pasją i drobiazgowością oddaje ówczesne realia historyczne. Czujemy ten mrok, zimno i głód, zapachy kiszonej kapusty. Słyszymy burczenie w brzuchu i oddechy śpiącej za ścianą rodziny. Autorka nie opowiada tylko maluje. I to jest w tej książce najpiękniejsze. 

Pierwsza część książki, której akcja rozgrywa się jeszcze w Korei, jest wprost majstersztykiem. Przesycona realizmem, nie stroniąca od brutalności i naturalizmu przybliża nam głównych bohaterów, buduje nasze wzajemne relacje. Jest na poły bajkowa-na poły tragiczna.
Część druga opowiadająca o losach synów Sunji nadal budzi nasze zainteresowanie, to nadal powieść na piątkę z plusem, jednak już możemy poczuć w powietrzu zbliżającą się katastrofę. Aż boimy się przewrócić stronę bojąc się nieodwracalnego. I najgorsze się staje. Ostatnia część książki, w której poznajemy wnuki Sunji nigdy nie powinna stać się częścią tej książki. Mamy tutaj tak dużo materiału, tak wiele zdarzeń rozgrywających się jednocześnie, że niemożliwością było zmieścić to wszystko w jednej książce. Autorka niestety spróbowała, zbyt wysokim kosztem. W tej części moje połączenie z bohaterami zostało zerwane, podobnie jak cała linearność powieści. Dialogi stały się sztywne, wydarzenia niedokończone, dramaty moralne spłycone. Narodziny i śmierć przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, stały się nierozliczonymi zakończeniami rozdziałów, wydarzeniami mało istotnymi, o których nikt nie pamięta. 
Niestety to zazwyczaj zakończenie wpływa na odbiór ksiażki i większość czytelników zapomni o tych wspaniałych chwilach z dwóch pierwszych części. Szkoda. 

Uważam, że "Pachinko" to wspaniała, monumentalna saga historyczna, która trafi w gusta nie tylko fanów gatunku. Owszem wydaje się, że pod koniec autorka miała nam zbyt wiele do powiedzenia a zbyt mało stron, jednak nie jest to powodem by zrezygnować z sięgnięcia po tę wartościową powieść. To świetnie napisana, wciągająca lektura dzięki której czytelnik może poznać tragiczną historię narodu koreańskiego. Polecam. 

Za możliwość przeczytania  zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 




"Hilda" Nicola Griffith

"Hilda" Nicola Griffith

Tytuł : "Hilda"
Autor : Nicola Griffith
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 4 września 2017
Liczba stron : 620
Tytuł oryginału : Hild




Koneserom



Uwielbiam książki historyczne, szczególnie te opowiadające o dziejach Wielkiej Brytanii i Irlandii gdyż właśnie tu przyszło mi spędzić ostatnie 10 lat życia. Gortner, Gregory, Mantel to nazwiska do których czuję sentyment. Myślałam, że Nicola Griffith dołączy do tego zacnego grona i zajmie chlubne miejsce na mojej półce powieści historycznych. Czy brytyjsko-amerykańskiej pisarce udało się podbić moje serce? Swoją pierwszą przetłumaczoną na język polski książką z pewnością dowiodła, że jest mistrzynią researchingu. Cechuje ją wytrwałość, ambicja i niezwykła dbałość o szczegóły. Czy to wystarczy by napisać dobrą książkę? Tym razem, pomimo epickości dzieła, czegoś zabrakło. Jednak nie traćmy nadziei. "Hilda" to dopiero pierwszy tom trylogii więc wszystko się może zdarzyć.

Hilda z Whitby urodzona została w 614 roku w Nortumbrii. Ochrzczona w wieku 13 lat dwadzieścia lat później wstąpiła do zakonu by całkowicie oddać się służbie Bogu. Jak na realia VII w. była kobietą wykształconą, studiowała Pismo Święte i łacinę, była autorytetem nie tylko wśród zwykłych ludzi i duchowieństwa, o radę prosili ją również uczeni i władcy. Pomimo roli jaką odegrała w ówczesnym społeczeństwie historia o niej zapomniała. 

Powiem szczerze, że gdyby nie nasza autorka nigdy bym się nie dowiedziała o istnieniu Hildy z
Whitby. Co prawda uwielbiam książki historyczne jednak mój książkowy wehikuł czasu nigdy jeszcze nie zabrał mnie aż tak daleko, do początków VII wieku, czasów kiedy król Nortumbrii, Edwin, przyjmował chrzest od przybyłego z Rzymu świętego Paulina z Yorku. Książka ta opowiada nie dość, że o fascynujących ludziach, to jeszcze ciekawych czasach, kiedy chrześcijaństwo dopiero zaczynało raczkować, a kult pogański był niezwykle trudny do wytrzebienia. To mroczna, brutalna, pełna opowieści i zabobonów powieść kiedy królowie zamiast zbytkiem otaczali się zaufanymi ludźmi, szukali krótkotrwałych sojuszów i żyli z dnia na dzień w jakże odmiennych czasach. 
Ze względu na niezwykłą drobiazgowość autorki i jej dbałość o szczegóły nie trudno jest czytelnikowi wyobrazić sobie Anglię VII w. Nicola Griffith z pietyzmem odmalowała zarówno szarość życia codziennego jak i wojenną zawieruchę. "Hilda" to jedna z tych powieści, której akcja opiera się na szczegółach czyli możemy się domyślać, że będzie ona gratką dla cierpliwych czytelników, którzy oprócz rozrywki liczą również na poszerzenie swojej wiedzy. Bo ładunek dydaktyczny mamy tutaj na pierwszym miejscu. Jednak zamiast miejsc i dat, jak w encyklopedii, mamy następujące po sobie wydarzenia, kawałki mozaiki  składającej się na obraz ówczesnych czasów. Autorka zadała sobie mnóstwo trudu (materiały do książki zbierała przez wiele lat) by przybliżyć czytelnikowi realia polityczne, wojenne sojusze, język i obyczaje oraz przyrodę Nortumbrii. Choć niewątpliwie to właśnie ten kawałek ziemi grał pierwsze skrzypce, autorka nie zapomniała o naszej tytułowej bohaterce i znalazła dla niej zaszczytne miejsce. Hildę poznajemy jako młodą dziewczynę i razem z nią i jej najbliższymi spędzamy dzieciństwo i wczesną młodość. 
Język książki jest tak plastyczny, że często zapominałam, że mam do czynienia z postacią o której kronikarze zapomnieli. Autorka przedstawiła taki obraz Hildy, że już zawsze będzie dla mnie postacią Nicoli Griffith- inaczej być nie może, ambitną, inteligentną i charyzmatyczną kobietą, która uczyniła wiele dla ludzkości i chrześcijaństwa. Była prawdziwą świętą.

Muszę przyznać, że oprócz detali, książka przeładowana jest również postaciami. I choć możemy się sporo dowiedzieć o ówczesnych gwarach i narzeczach czy przyrodzie, tak nasi bohaterowie a szczególnie postaci drugoplanowe, znajdują się w cieniu i nikt nie zadał sobie trudu by nadać im wyszukane cechy osobowościowe. No i te imiona. Kiedyś, jadąc południem Wielkiej Brytanii, złapałam w radiu lokalną walijską stację. To co usłyszałam kazało mi zatrzymać samochód i dokładnie się wsłuchać w język w jakim prowadzona była audycja. Z jednej strony dialekt rodem z Tolkiena z drugiej jakby język gaelicki, jednak w żadnej mierze nie podobny do języka angielskiego. Był to język w którym niezbyt zawracają sobie głowę samogłoskami dzięki czemu pełno tu wyrazów bardziej przypominających szczekanie niż ludzką mowę. Przyznam bez bicia, że jedynym imieniem czy nazwą własną, którą zapamiętałam z tej książki, było właśnie "Hilda". I to nie tylko trudność w wymowie miała na to wpływ. Autorka ma tendencję do osierocania bohaterów w połowie zdania. Poznajemy ich, pijemy razem wino by w następnym zdaniu pożegnać i spotkać ponownie kilkadziesiąt stron później kiedy już zdążyliśmy zapomnieć kto zacz. Ja chciałam poznać ich dzieje i historię. 

Pomimo chaosu fabularnego, męczących nazw własnych i żyjących własnym życiem (a konkretnie jego brakiem) bohaterów ,"Hilda" to monumentalna powieść historyczna napisana z pasją i miłością do głównej bohaterki. Jest to książka dla wytrzymałych czytelników, pasjonatów historii, których nie będzie raził poniekąd encyklopedyczny język. Rozbudowane i skomplikowane zdania, mnóstwo szczegółów i dość powolna akcja sprawiają, że książce trzeba poświęcić czas by w pełni ją zrozumieć. Jest to powieść, która bardziej uczy niż bawi. Polecam koneserom powieści historycznej i tym, którzy pragną poszerzyć swoją wiedzę odnoście tamtego okresu. Będzie ciężko ale warto. 




Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 


"Bóg rzeczy małych" Arundhati Roy

"Bóg rzeczy małych" Arundhati Roy

Tytuł : "Bóg rzeczy małych"
Autor : Arundhati Roy
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
Data wydania : 4 września 2017
Liczba stron : 350
Tytuł oryginału : The God Of Small Things





Poświęć mi czas



Wiecie co cechuje wielkich pisarzy? Jest to nie tylko fantazja i dobry warsztat lecz umiejętność adaptacji i czerpania z dorobku kultury. W przypadku tej powieści śmiało można powiedzieć, że mamy do czynienia z dziełem sztuki. Z jednej strony jest to literatura ze wszech miar współczesna, obrazująca współczesne realia, z drugiej słychać tu głos minionych epok, widać inspirację klasyką. Z tego co było jednym tragicznym incydentem autorka uczyniła kompleksową i zapierającą dech w piersiach powieść o utracie niewinności, rozpadzie więzi rodzinnych i destrukcji jednostki. Najbardziej rani czytelnika fakt wszechobecnego cierpienia, który paradoksalnie nie jest niczym niezwykłym, powszechnym jak bóle porodowe. "Bóg rzeczy małych" to również analiza indyjskiego społeczeństwa kastowego, opartego na strachu i przemocy wobec najsłabszych.

Ammukutty Kochamma, córka znanego entymologa, zamiast aranżowanego małżeństwa pragnęła
kontynuować edukację. Jednak największym marzeniem jej rodziców było poślubienie członka tej samej kasty. Ammu po raz pierwszy sprzeciwiła się woli rodziców i wyszła za mąż z miłości za członka kasty Bengali, co w oczach jej ojca było mezaliansem. Wraz ze swoim mężem wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Po dwóch latach małżeństwa ukochany okazał się rozrzutnym i agresywnym pijakiem. Ammu, wraz z bliźniakami, dziewczynką Rahel i chłopcem Esta, wróciła do domu rodzinnego. Od tej pory skazana została na życie w nędzy jako społeczny wyrzutek. Pomimo inteligencji i urody dzieci rodzina jest niezadowolona z powrotu pierworodnej. Ojciec Ammu zmarł, matka oślepła, a na czele rodu stanął jej wuj Chacko, były uczony i członek partii komunistycznej. Jednak to ciotka dziewczyny Dzidzi Kochamma za jedyny cel w życiu postawiła sobie zniszczenie wszystkich ludzi w jej życiu. 

Muszę przyznać, że Arundhati Roy zasłużyłas sobie na nagrodę Bookera nie tylko samą historią opowiadającą o zakazanej miłości w systemie kastowym oraz wielowarstwowymi postaciami. Tym co najprawdopodobniej wygrało autorce tę nagrodę jest mistrzowska proza i oryginalny język, które w połączeniu z opowieścią tworzą natychmiastowy klasyk. Płynne przechodzenie od czasu teraźniejszego do przeszłości, wymyślenie specyficznego języka bliźniaków, który polegał na mówieniu "tyłem"oraz szczegółowe opisy życia mieszkańców Indii sprawiły, że czytelnik dostał w swoje ręce prawdziwy majstersztyk stylistyczny. Do tego wszystkiego trzeba dołożyć wspaniałą warstwę fabularną, historię rozdzielonych bliźniąt, zakazaną miłość do członka niedotykalnej kasty oraz zniszczone życia naszych głównych bohaterów, którzy nadal żyją przeszłością wierząc w "co by było gdyby..". Autorka stworzyła wspaniały klejnot, a edytorzy i wydawcy zadbali o nadanie mu ostatecznych szlifów. Brawo, jest to naprawdę kawał dobrze wykonanej roboty. Jest tylko jedno małe ale. Pomimo faktu, że wykorzystanie języka jest pomysłowe, twórcze i oryginalne, niektóre zdania trzeba czytać wielokrotnie gdyż skłaniają do myślenia i przepełnione metaforami są trudne do zrozumienia tak im głębiej w las tym coraz więcej drzew. Co prawda od przepychu głowa nie boli jednak sprawia, że powstaje napięcie językowe owocujące przesytem. Przypomina to troszkę wiktoriańską architekturę- przytłacza oko i sprawia, że zapadamy na chorobę morską.

Muszę powiedzieć, że "Bóg rzeczy małych" to trudna powieść, którą da się czytać i równocześnie odbierać na wielu poziomach. To świetna książka obyczajowa z wątkami romansu, to swoisty podręcznik do historii, choć niektórzy zarzucają jej że jest zbyt "dydaktyczna" to również ciekawa książka podróżnicza, w której Indie przedstawione są z nieco innej strony niż przyzwyczaili nas do tego inni autorzy. Jednak nie zależnie na którym poziomie postanowimy zacząć przygodę z naszą książką będzie to wędrówka bardzo melancholijna i smutna. Książka która niesie w sobie wielki ładunek bólu, może nie być odpowiednią lekturą dla wszystkich czytelników. Nie jest to ból fizyczny tylko psychiczne cierpienie spotęgowane tragiczną historią rodziny, która pielęgnowana jest z pokolenia na pokolenie. 

Minęło już parę dni od kiedy skończyłam tę powieść, a rana we mnie nadal jest żywa a sylwetki bohaterów wciąż obecne przed moimi oczami. To wpływ i oddziaływanie prozy na czytelnika jest wyznacznikiem wielkości książki. 'Bóg rzeczy małych" to wyjątkowe dzieło, które na długo pozostanie w moim sercu. To piękna, tragiczna historia, opowiedziana przez czarujących i kunsztownie namalowanych bohaterów, w których prawdziwość nie potrafiłam zwątpić. 
Jest to powieść dla dorosłych czytelników, którzy są w stanie poświęcić tej książce czas. To nie jest powieść na jeden wieczór. Wymaga ona skupienia i zaangażowania, ale wierzcie mi warto, cierpliwość owocuje. Polecam. 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 





"Eremita" Thomas Rydhal

"Eremita" Thomas Rydhal

 Tytuł : "Eremita"
 Autor : Thomas Rydahl
 Wydawnictwo : Czarna owca
 Data wydania : 27 września 2017
 Liczba stron : 480
 Tytuł oryginału : Eremitten



 Coś więcej niż kryminał



Za co uwielbiam skandynawskich pisarzy? Skandynawskie kryminały wyróżnia osobliwy klimat. Akcja powieści najczęściej toczy się w małych, odizolowanych miasteczkach gdzie żyją zwykli szarzy ludzie. Policjanci to nie eleganciki z MI5 tylko pijący hektolitry kawy i jedzący cynamonowe bułeczki twardzi mężczyźni w powyciąganych zimowych swetrach. Łatwiej jest poznać te kryminały niż wymienić ich cechy szczególne. Choć "Eremita" z całą pewnością wpasowuje się w kanon gatunku nordic noir tak autor zadbał o wprowadzenie elementów dzięki którym powiało świeżością. Dla niektórych fanów gatunku, szczególnie tych, którzy lubią szybką akcję zabieg ten wyda się nieudany. Ja odebrałam go jako próbę popchnięcia kryminału skandynawskiego na inne tory? Czy udaną? Według mnie tak, tylko czy czytelnicy są gotowi na tę zmianę?


Erhardt, stroiciel fortepianów i taksówkarz w jednej osobie, 18 lat wcześniej opuścił Danię by
osiedlić się na słonecznej Fuertaventurze w archipelagu wysp kanaryjskich. Do tej pory prowadził spokojne, ustabilizowane życie, z dala od zgiełku i przemocy wielkich metropolii. Jednak pewnego dnia, na plaży, odnaleziony został samochód z martwym noworodkiem na tylnym siedzeniu. Dziecko owinięte było w duńskie gazety. Poproszony przez policję zgodził się podjąć współpracę jako tłumacz. Kiedy kilka dni później policja odnalazła matkę dziecka, która okazała się lokalną prostytutką, Erhardt nie mógł w to uwierzyć. Postanowił na własną rękę rozwikłać zagadkę niemowlęcia i jego nagłego pojawienia się na wyspie. 

Podczas lektury tej książki zostałam totalnie zaskoczona, i to co najmniej dwukrotnie. Po pierwsze rzadko się zdarza by akcja skandynawskiego kryminału osadzona była w rajskiej scenerii wysp kanaryjskich. Jestem przyzwyczajona do typowo mroźnych i wietrznych klimatów północnej części Europy. Białe plaże, słońce i roznegliżowane turystki, niezbyt mi pasują do tego gatunku. Jednak po kilkudziesięciu stronach zdałam sobie sprawę, że upalny klimat i krótkie spodenki nie odejmują nic z grozy i mroku jakim spowita jest ta powieść. Ba, czytelnik ma wrażenie, że Fuertaventura to nie jest raj dla turystów, tylko enklawa przemocy i korupcji, miejsce gdzie rodzą się fałszywe przyjaźnie, a turyści traktowani są jak niczego nieświadome bydło, źródło łatwego zarobku, i powód do żartów przy piwie. Wydaje mi się, że autor darzy tę wyspę wielkim sentymentem i zadał sobie wiele trudu by poznać realia tam panujące. Dzięki głównemu bohaterowi poznajemy wyspy kanaryjskie od kuchni : pachnące smażonymi rybami i tanim alkoholem. Odwiedzamy chaty z wyglądu przypominające brazylijskie favele, zaglądamy do tanich spelunek w których roi się od dziwek zniszczonych przez narkotyki i choroby weneryczne. Bywamy w miejscach gdzie nie zapuścił by się żaden szanujący swoje życie turysta. Jednak Fuertaventura to również miejsce gdzie żyją Ci prawdziwie bogaci, właściciele kasyn i głowy rodzin mafijnych. Miejsca gdzie nadal sprowadzana jest służba z Afryki. To kraina szybkich samochodów, drogich alkoholi i płatnego sexu. I wszystko to opisane jest w najdrobniejszych szczegółach, już na samym początku książki zauważamy że nasz autor ma słabość do detali i symboliki. 

Kolejnym zaskakującym elementejest postać naszego głównego bohatera. Przywykłam do tego, że to policjanci wiodą pierwsze skrzypce w większości skandynawskich kryminałów. Tutaj policja śledztwo ucina, bojąc się powtórki z "Madelaine" co rzekomo miałoby wpływ na turystykę. Osobą, która na własną rękę postanowiła kontynuować śledztwo jest stary taksówkarz erotoman. "Czteropalczasty" przybysz z Danii, który żyje samotnie od prawie dwudziestu lat a jego,wydawałoby się jedynym problemem, jest brak partnerki. Będę szczera i przyznam, że nie jest to postać, do której można zapałać szczerą miłością. Jak się dowiedziałam, że to właśnie on spędzi ze mną najbliższe 400 stron to się złapałam za głowę. No bo co takiego do zaoferowania ma podstarzały taksówkarz, eremita który mieszka w oddalonej od ludzi chacie a za przyjaciół ma dwie kozy? Czy naprawdę uda mu się rozwiązać zagadkę, nie mając żadnych znajomości ani pieniędzy? Choć do końca książki nie udało mi się go polubić, tak muszę przyznać, że postać ta mnie zafascynowała a momentami wątek jego przeszłości wydawał się bardziej interesujący niż sam wątek odnalezionego noworodka. Co skłoniło tego człowieka do opuszczenia Danii? Dlaczego nadal wysyła swojej żonie (byłej?) połowę wypłaty? Dlaczego stracił palca? Czemu jest sam? Wszystkie te pytania całkowicie zajęły moją głowę wypychając z niej wątek główny. Muszę przyznać, że duży wpływ na to miał fakt ciągłego przybywania z naszym głównym bohaterem. Na pewno powieść nie należy do gatunku tych w których akcja pędzi na łeb na szyję. Tutaj wszystko rozgrywa się powoli, czytelnik czuje jak gorące powietrze ma wpływ na tempo i styl życia naszych głównych bohaterów. No i do tego ta dbałość o szczegóły. 

Nie często się zdarza (dla mnie był to pierwszy raz), że nordic noir przeładowane jest detalami i symboliką. Zazwyczaj to właśnie tempo, rytmika i krótkie zdania są cechami szczególnymi tego gatunku. Tutaj wszystko zostało wywrócone na drugą stronę. Tempo narracji (w większości trzecioosobowej) jest powolne, co momentami skutkuje tym, że po prostu wieje nudą. Brak tu rytmiki, zdania są wielokrotnie złożone, przeładowane symbolami, często łapałam się na tym że miałam wrażenie przesytu, przerostu formy na treścią. Jednak czytałam dalej. A dlaczego? Pomimo osobliwego języka autorowi nadal udało się utrzymać w formie i zachować klimat powieści noir. Zagadka jest mroczna, skomplikowana. W połowie książki nie próbowałam nawet zgadywać jakie może być rozwiązanie. Jest to na pewno trudna powieść, aspirująca do miana tych z tak zwanej wyższej półki. 

Czy warto? Warto, gdyż jest to coś nowego. Czy się przyjmie w gatunku? Na pewno nie każdy autor ma taką lekkość pisania tak skomplikowanych zdań i nie każdy zrobi to w formie, która nie zamęczy czytelnika. Skandynawskie kryminały nastawione są na to by dostarczać czytelnikom rozrywki i nigdy nie aspirowały do tego by stać na półce razem z "klasyką". Tutaj widać aspiracje, jednak poparte talentem. "Eremita" to coś więcej niż kryminał i tak trzeba do tej książki podejść. Polecam. 


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



"Ktokolwiek widział" Claire Douglas

"Ktokolwiek widział" Claire Douglas

 Tytuł : "Ktokolwiek widział"
 Autor : Claire Douglas
 Wydawnictwo : W.A.B
 Data wydania : 5 lipca 2017
 Liczba stron : 400
 Tytuł oryginału : Local Girl Missing



 Powielanie błędów



Ciężko jest nie porównywać tej pozycji do poprzedniej książki autorki. Choć różnią się fabułą to posiadają bardzo dużo elementów wspólnych. I niestety w większości są to powielone błędy, na które zwróciłam uwagę czytając "Siostry". Fabuła jest dość przewidywalna, postaci nierealistyczne a zakończenie rozczarowujące. Większość osób po przeczytaniu tych kilku zdań nie zdecyduje się sięgnąć po tę pozycję, jednak ja namawiam by dali jej szansę. Autorka w niesamowity sposób tworzy klimat grozy, którego spodziewamy się w przypadku thrillerów. Również wielowątkowość i szkatułkowość powieści są jej wielkim plusem. Nowa książka Claire Douglas to ciekawy przedstawiciel gatunku, który wprost zmusza czytelnika do przewracania stron.

Francesca Howe, na prośbę brata swojej zmarłej przyjaciółki Daniela, przyjeżdża do rodzinnego
miasteczka Oldcliffe-On-Sea, z którego się wyprowadziła przeszło osiemnaście lat wcześniej. Prośba przyjaciela z dzieciństwa umotywowana była faktem, że morze wyrzuciło na plażę szczątki jego siostry, Sophie, najbliższej przyjaciółki Frankie z dzieciństwa. Daniel podejrzewa, że jego siostra padła ofiarą morderstwa i prosi Frankie by mu pomogła w przeprowadzeniu prywatnego śledztwo. Dziewczyna się zgadza i jeszcze tego samego dnia opuszcza Londyn. Kiedy dojeżdża na miejsce okazuje się, że tragiczne wydarzenia z przeszłości oraz przygnębiająca, zimowa atmosfera miasteczka, źle wpływają na jej nerwy. W dodatku ktoś podrzuca jej tajemnicze liściki, a duchy z przeszłości śledzą każdy jej krok.

Jedno muszę przyznać, temat na pewno miał potencjał i mógł z tego wyjść naprawdę dobry i trzymający w napięciu thriller. Do połowy książka jest naprawdę wciągająca, a czytelnik przewraca kartki w nadziei, że jak najszybciej uda mu się rozwiązać zagadkę. A nawet zagadki, bo wraz z rozwojem fabuły, pojawiają się coraz to nowe wątki, rzucające inne światło na zdarzenia i naszych bohaterów. Małe, nadmorskie miasteczko w środku zimy, szalejący na morzu sztorm, fale obijające się o zamknięte molo, na którego końcu straszy szkielet rozpadającego się pawilonu. Miasteczko gdzie życie toczy się za zamkniętymi drzwiami, które skrywają makabryczne sekrety. Jest to miejsce gdzie mieszkają ludzie o zasznurowanych ustach, którzy nadal żyją przeszłością. Oldcliffe to również miejscowość pełna duchów przeszłości. Czy sama sceneria nie sprawia, że ciarki przebiegają nam po plecach? Do tego dochodzi zbrodnia sprzed lat. Zagadka, która może zostać rozwiązana, bo w końcu pojawiły się konkretne dowody, również mieszkańcy przypominają sobie coraz więcej, czas rozsznurowuje usta, czas i chęć zemsty na tych, którym się udało wyrwać.
Więc tak siedziałam sobie na kanapie, w pełni skupiona, i dążyłam do finału, kiedy zdałam sobie sprawę, że przecież znam już rozwiązanie naszej zagadki. To było jak przebłysk kiedy wszystkie elementy układanki wskoczyły na właściwe miejsce. Poczułam się oszukana, gdyż w rękach pozostało mi 200 stron, które przestały być dla mnie tajemnicą. Można to porównać do wściekłości na producenta gorsetów, kiedy podczas najważniejszej dla nas uroczystości wstążki pękają, zostawiając nas w bieliźnie na scenie. 

Podobnie jak w przypadku powieści "Siostry" jednym z najsłabszych elementów książki są jej główni bohaterowie. Oprócz Sophie, którą poznałam jedynie za pomocą jej pamiętnika sprzed lat, nie znalazłam tu nikogo kto grzeszyłby wiarygodnością. Zacznijmy jednak od Franceski. Jak na 38-letnią kobietę, zamożną i niezależną bizneswoman, zachowuje się jak pokręcona i samolubna nastolatka z problemami psychicznymi. Jej zachowanie jest całkowicie niezrozumiałe. Jednego dnia zakochana w Danielu pragnie spędzić z nim resztę życia by dnia drugiego zdecydować, że jednak mu nie ufa i wraca do Londynu. No tak, ale do domu też wrócić nie może, bo jest tam Mike, z którym co prawda zerwała przez telefon, jednak zgodziła się by u niej jeszcze troszkę pomieszkał. Czy Franceska prowadzi sierociniec dla samotnych mężczyzn? Bo wierzcie mi przez książkę kilku się ich przewija. 
Przejdźmy teraz do Daniela. To dopiero postać wysokich lotów. Po 18 latach znajduje swoją dawną przyjaciółkę i zmusza ją do przyjazdu to rodzinnej miejscowości by pomogła mu w śledztwie. Kiedy dziewczyna dojeżdża na miejsce zostawia ją w hotelu i każe działać na własną rękę wykręcając się niezadowoloną partnerką i natłokiem pracy. Kiedy Frankie zaczyna dostawać anonimy i dowiaduje się, że jest śledzona Daniel bagatelizuje sprawę i szuka racjonalnych argumentów (może ktoś kręci film w pokoju obok?). Daniel to w zasadzie statysta a nie postać pierwszoplanowa, pojawia się epizodycznie i praktycznie nic nie wnosi do naszej fabuły. 
Reszta postaci, to zbiór dość kolorowych indywiduów, których psychika pozostała na poziomie szkoły średniej. W większości są to karykatury ludzi, których jedynym celem jest ukazanie faktu, jakie szczęście miała Franceska, której udało się wyrwać z Oldcliff, miasta zombie i przegranych marzeń.  

Czytając tę książkę natrafiłam na parę pytań, które sprawiły, że nie potrafiłam uwierzyć w jej wiarygodność. Czy jeśli do was zadzwonił by ktoś po prawie 20 latach i zaprosił do przyjazdu nad morze by rozwiązać zagadkę zaginięcia przyjaciółki, to rzucilibyście wszystko i pojechalibyście w nieznane? Tak bez zastanowienia? Czy będąc zakochanym, pierwszy raz w życiu, nie powiedzielibyście swojemu ukochanemu prawdy? Tylko byście się ukrywali wiedząc, że będzie to mieć wielki wpływ na wasze przyszłe życie i może nawet je zrujnować? Czego nie zrobiłaby nawet najgorsza prawda?
I wreszcie skąd prześladowca Frankie, który w nocy puszczał jej z kasety odgłosy płaczu dziecka, wiedział że właśnie to zadziała na nią najmocniej? Skąd wiedział o poronieniach i problemach z zajściem w ciążę?
Wszystko to sprawiło, że książka nieco straciła na realizmie. 

Pomimo przewidywalności, dość niewiarygodnych bohaterów i rozczarowującego końca powieści, uważam że moje spotkanie z tą książką nie było tak do końca nieudane. Nadal uważam, że autorkę charakteryzuje lekkość pióra i doskonały warsztat, co widoczne jest w sugestywnych opisach przyrody i kreowaniu nastroju grozy. Myślę, że większość miłośników gatunku uzna tę powieść za ciekawą i wciągająca, idealne czytadło na zbliżające się zimowe dni. Nie będę kłamać kiedy powiem, że nie spodziewałam się dzieła sztuki tylko wypełniacza czasu, i jako taki książka całkowicie zdała egzamin. Mało wymagającym lub początkującym z gatunkiem jak najbardziej polecam.


Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu : 



"Dawka życia" Lizzie Enfield

"Dawka życia" Lizzie Enfield

 Tytuł : "Dawka życia"
 Autor : Lizzie Enfield
 Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
 Seria : Kobiety to czytają!
 Data wydania : 24 sierpnia 2017
 Liczba stron : 404
 Tytuł oryginału : Living With It



 Co zrobić by...

Temat wciąż bardzo aktualny wśród młodych rodziców : szczepić czy nie szczepić? Czy lepiej liczyć na szczęście by uniknąć potencjalnego większego zła? Co wybrać? Narażenie na śmiertelną chorobę czy ryzyko autyzmu? Przyznam, że po urodzeniu córeczki sama się zastanawiałam jakie będzie najlepsze wyjście. Krążyłam wokół tematu jak sęp nad padliną, czytałam naukowe publikacje, słuchałam wywiadów i ze wszystkich stron dostawałam sprzeczne informacje. Na pewno jest to książka, która popiera konkretnie jedno rozwiązanie więc osoby odmiennego zdania przyprawi o szybsze bicie serca, może być również powodem do domowej dyskusji. Tytuł raczej dla ludzi posiadających dzieci niż tych, którzy jeszcze nie założyli rodziny. Dość ciekawe, choć przewidywalne.

Isobel, pod wpływem publikacji i opinii publicznej, postanawia nie szczepić swoich dzieci. Według
niektórych lekarzy szczepionka może prowadzić do zachorowania na autyzm. 
Podczas letnich wakacji, córka Isobel, Gabriella, dowiaduje się że jest chora na odrę, którą zaraziła się od swojego chłopaka. Pech chciał, że wraz z rodziną na wakacje wyjechali przyjaciele rodziny wraz z dzieckiem. Iris była zbyt mała by ją zaszczepić. Dziewczynka również łapie wirusa, którego po ciężkiej walce daje się wyleczyć. Jednak konsekwencją niebezpiecznej choroby jest utrata przez Iris słuchu. Zdruzgotany Ben, ojciec dziewczynki, za wszelką cenę chce żądać zadośćuczynienia za krzywdę wyrządzoną córce. Oskarża Isobel o egoizm i oszustwo, kobieta wiedziała że jej córka choruje na odrę i że miała kontakt z wirusem, i nikomu o tym nie powiedziała. Postanawia zrobić wszystko by Isobel zapłaciła za swoje grzechy. 

Książka porusza kontrowersyjny temat jakim jest szczepienie naszych pociech. Kilkanaście lat temu naszym światem wstrząsnęła wiadomość, że szczepionka MMR może wywołać autyzm. Wielki wpływ na rozprzestrzenienie tej opinii i sianie paniki wśród ludzi miały mass media. Wywody jednego lekarza zostały rozbuchane do takiego stopnia, że ludzie nie chcieli słuchać innych specjalistów. Wydawało się, że sprawa jest przesądzona- nie szczepić. I ludzie nie szczepili. Konsekwencje tego wyboru można już było dostrzec po paru latach. Z powrotem pojawiły się choroby, które wcześniej zostały już opanowane. Wirusy wróciły : mocniejsze bo zmutowane. Teraz rządy krajów walczą o to by szczepić wszystkie dzieci szantażując rodziców, że ich pociechy nie będą miały dostępu do publicznych placówek edukacyjnych jeśli nie zostaną zaszczepione. Wydawać by się mogło, że panika minęła, jednak czasem nadal słychać głosy przeciwników, którzy za wszelką cenę starają się oszukać system. To Ci sami co nie myją zębów gdyż uważają, że fluor czyni z nas zombie niewolników (LOL). 
Ta książka nie opisuje samego problemu związanego ze szczepionką MMR. Nie przedstawia wszystkich za i przeciw, z pewnością jest stronnicza i niesie wyraźne przesłanie : szczepić bo patrzcie jakie mogą być konsekwencje waszego braku odpowiedzialności. Tutaj konsekwencje były straszne i wynikały z jednej źle podjętej decyzji, która miała wpływ na życie dwóch rodzin, które od momentu choroby zmieniło się diametralnie. Jedna zła decyzja z przeszłości zaowocowała tym, że grupa osób będzie musiała do końca życia męczyć się z wyrzutami sumienia wiedząc, że można było tego uniknąć. Wystarczyło kierować się zdrowym rozsądkiem i rozumem a nie egoizmem i strachem. 

Niewątpliwie jedną z największych zalet książki jest jej dwutorowa narracja. Z jednej strony poznajemy Isobel, sprawczynię całego zła, z drugiej Bena - rozgniewanego i rozgoryczonego ojca głuchej Iris, który pragnie zemsty. Kiedy Isobel zrobiła na mnie wrażenie egoistycznej, newralgicznej i przewrażliwionej matki polki, na którą zbyt duży wpływ miała opinia przyjaciółek, tak Bena potrafiłam zrozumieć i pomimo całej goryczy, która się z niego wylewała zrobił na mnie pozytywne wrażenie. 
W dużej mierze jest to książka o akceptacji. O pogodzeniu się, i znalezieniu nowej drogi życia w zmieniających się realiach. Często jest to tak trudna sztuka, że zajmuje lata by człowiek się odnalazł w nowej sytuacji. Widzimy to na przykładzie Bena. Ma nową piękną żonę i kiedy już nikt się tego nie spodziewa, w kwiecie wieku rodzi im się cudowna i mądra córeczka. Dziecko wielu talentów. Rozkoszne i pałające miłością do muzyki. I pewnego dnia nastaje cisza, Iris traci słuch a Ben traci chęć do życia, odsuwa się od dziewczynki, pragnie jedynie zemsty i walki. Pragnie pogrążyć swoją przyjaciółkę i sprawić jej ból. 
Z drugiej strony, również Isabel musi się odnaleźć w nowej sytuacji. W sytuacji kiedy nawet jej własny mąż uważa, że głuchota małej jest jej winą, a córka pała do niej nienawiścią kiedy się dowiaduje, że jej matka z egoizmu narażała życie innych. Isobel, choć rozumie co się wydarzyło, nadal jest egoistką. Ma za złe mężowi że jej nie wspiera, złości się na córkę, że jej nie rozumie, odsuwa się od przyjaciół, którzy wspierają Bena. Nie potrafi zdobyć się na to by zadzwonić i przeprosić, porozmawiać i prosić i wybaczenie. A czy nie na to czeka Ben?

Z książki dowiadujemy się również paru interesujących szczegółów z przeszłości naszych głównych bohaterów i to właśnie owe pikantne kąski zainteresowały mnie najbardziej. Rzuciły inne światło zarówno na sylwetkę Isobel jak i Bena, dzięki czemu stali mi się bliżsi i bardziej prawdziwi.
Jedna z nielicznych rzeczy, które mogą irytować w tej powieści jest poniekąd jej monotematyczność i powtarzalność. Ciągłe pytania Isobel : czemu ja? czemu nikt mnie nie rozumie? Ben o wiele szybciej przechodzi tę metamorfozę.
Delikatnie rozczarowuje również zakończenie, które cofa czytelnika praktycznie do samego początku. Spodziewałam się czegoś więcej.

"Dawka życia" jest to dobrze napisany debiut literacki, który ze względu na współczesną tematykę potrafi przykuć do fotela. Jest to kawałek literatury kobiecej, który zachwyci niejedną czytelniczkę, te bardziej delikatne zapewne wzruszy. Nie jest to coś nowego jednak niesie ze sobą ostrzeżenie dla wszystkich rodziców : co zrobić by uniknąć przykrych konsekwencji. Polecam. 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :


"Niezauważalna" Marcus Sedgwick

"Niezauważalna" Marcus Sedgwick

 Tytuł : "Niezauważalna"
 Autor : Marcus Sedgwick
 Wydawnictwo : YA!
 Data wydania : Lipiec 2015
 Liczba stron : 352
 Tytuł oryginału : She Is Not Invisible



 Świat bez granic



Po przeczytaniu tej powieści zadaję sobie pytanie kto tak naprawdę jest jej targetem? Pamiętam jakie książki czytałam będąc nastolatką, czy też młodą studentką i jestem przekonana, że "Niezauważalna" nijak nie wpasowałaby się w mój gust. Czy jestem wyjątkiem? Patrząc po komentarzach innych czytelników zdania są podzielone. Dla mnie powieść Sedgwicka była niczym innym niż nudnym, przefilozofowanym i naciąganym utworem, którego jedyną zaletą był talent pisarski autora. Książka ta jest tak niewiarygodna, że spokojnie można ją zaliczyć do kanonu fantasy a samemu autorowi nie udało się do mnie dotrzeć. "Niezauważalna" to studium zbiegu okoliczności i przypadku, które oprócz kilku ciekawostek jest zawiłym, przerysowanym pseudonaukowym bełkotem.

Niewidoma nastolatka z Wielkiej Brytanii, Laureth, od ponad tygodnia nie ma wieści od swojego ojca. Jest przekonana, że wybrał się w podróż po Europie w poszukiwaniu inspiracji do swojej nowej powieści. Pewnego dnia w jego skrzynce mailowej, którą dziewczyna się opiekuje, odkrywa wiadomość od mieszkańca Nowego Yorku, który znalazł jeden z dzienników pisarza i za opłatą jest w stanie zwrócić go właścicielowi. Laureth podając się za swojego ojca umawia się ze znalazcą dziennika i postanawia na własną rękę udać się do Stanów Zjednoczonych. W podróży pomóc ma jej 7-letni braciszek Benjamin.

Tu się zaczyna się nasza opowieść fantasy. Podróż 16-letniej dziewczyny z kontynentu na kontynent
wraz z niespełna 7-letnim braciszkiem, która nikogo nie dziwi ani zaskakuje. Ale zacznijmy od początku. Po pierwsze : gdzie są rodzice dziewczyny? Matka na pytanie dzieci odpowiada, że ojciec gdzieś podróżuje i kiedyś się odezwie i zamiast pocieszyć zdenerwowaną córkę zadziera kiecę i zostawia dzieci bez opieki samej jadąc na imprezę do innego miasta. Ojciec za to, w pogoni za pisarską weną, totalnie zapomniał o swoich tak uwielbianych pociechach. Zauważyłam, że wydawnictwo YA! ma słabość do sylwetek patologicznych rodziców.
Idźmy dalej. Laureth, jak na szesnastolatkę przystało, zachowuje się skrajnie nieodpowiedzialnie. Używa karty kredytowej swojej rodzicielki by kupić bilety do Stanów Zjednoczonych. Na lotnisku nie dość, że udaje jej się ukryć własną ślepotę, to jeszcze bez problemów wywozi nieletniego braciszka z kraju. To się jeszcze mogło udać, Brytyjczycy raczej nie mają nic przeciwko opuszczaniu kraju przez swoich obywateli, i tak jest przeludniony. 
Najbardziej zdziwił mnie fakt, że Urząd Imigracyjny na lotnisku w Nowym Yorku również nie zauważył nic podejrzanego w dwójce nieletnich. Wpływ na to miał zapewne dar posiadany przez Benjamina- talent do psucia urządzeń elektrycznych w wyniku bezpośredniego kontaktu. 
Reszta potoczyła się jak z płatka. Za sprawą szczęśliwych zbiegów okoliczności dzieciom udało się wpaść na ślad ojca, pozyskać sojusznika i zamiast głodować na ulicach amerykańskiej metropolii mogli spokojnie zamieszkać w kilkugwiazdkowym hotelu, gdzie oczywiście nie wzbudzili większej sensacji. 
Już po tym wstępie (jest to mniej więcej połowa książki) powinnam sobie darować i zabrać się za coś bardziej realistycznego. Jedynie notatki z dziennika ojca Laureth oraz sposób narracji, który sugerował nieoczekiwany zwrot akcji, sprawiły że czytałam dalej. 

Kolejną rzeczą oprócz nierealnych bohaterów (autor zupełnie nie wie jak się zachowują i rozumują 16-letnie dziewczynki), która miała wpływ na mój odbiór powieści, był fakt braku pomysłu na fabułę. Mamy tutaj dwójkę dzieci, która poszukuje swojego ojca, a pomóc im w tym ma jego dziennik. Z początku notatki pisarza, zwróciły mają uwagę ze względu na ciekawostki i żartobliwy język jakim zostały napisane. Paradoks daty urodzin czy prawo Benforda to rzeczy, o których nie spodziewałam się przeczytać w książce dla młodzieży. Jednak im dalej w las tym więcej drzew a co za tym idzie i chaosu. W pewnym momencie notatki stały się niezrozumiałe, nudne i napisane zbyt naukowym językiem co raczej nie przyciąga uwagi nastolatków (jak widać części dorosłych też nie).
Cały czas miałam wrażenie, że brak fabuły autor stara się nam czym zrekompensować. Te starania było widać w każdym zdaniu. Aż kipiały wysiłkiem umysłowym, Sedgwick za wszelką cenę chciał uczynić ją głęboko filozoficzną, zadawał "wielkie" pytania nie zawracając sobie głowy udzieleniem odpowiedzi. 

Jednym z nielicznych plusów tej książki jest przedstawienie czytelnikom sylwetki niewidomej głównej bohaterki- jest to spotykane niezwykle rzadko. W moim otoczeniu raczej nie spotykam osób niewidomych, co innego to telewizja czy internet. Jednak media te nie przybliżają nam ich sylwetek, mówią o problemie niezbyt wnikając w szczegóły. Dzięki Laureth wiem jak czują się osoby którym nie dane nigdy było oglądać otaczającego je świata. Autor w przystępny sposób przybliżył mi problemy z jakimi się borykają. Co ich drażni, czego oczekują od społeczeństwa. Za te fakty szczerze dziękuję.

To było moje pierwsze spotkanie z autorem dlatego postanowiłam go nie skreślać na samym wstępie. Tysiące czytelników, dobre komentarze i sporo wydanych książek muszą o czymś świadczyć. Być może właśnie ta książka nie była dla mnie, a inne mnie zachwycą czy wręcz powalą na kolana? By to sprawdzić muszę sięgnąć po kolejny tytuł. Tej powieści akurat nie polecam ale inne? Kto wie.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki serdecznie dziękuję wydawnictwu :



Copyright © 2014 CZYTANKA NA DOBRANOC , Blogger